piątek, 30 listopada 2012

Kwiatki z wyszukiwarki, part 1

W ostatnich kilku tygodniach uważniej przyglądałam się źródłom ruchu sieciowego i wyszukiwanym słowom, które skierowały ludzi na Zgubiłam Mózg. Żałuję, że dopiero teraz zaczęłam to spisywać, na początku było jeszcze lepiej :D

Mała dawka na dziś (pisownia oryginalna) + moje komentarze:

szczego są kiśle frugo - nie mówi się "szczego", tylko "szczącego" i chyba i tak nie jego...
gazetka avon od jutra - czyli słynne "wracam za 15 minut". od którego jutra? obecnego, czy tego, które było jutrem pięć miesięcy temu?
essence breaking down - lol xD
sen przejechać marchewkę - cokolwiek palisz, podziel się.
zatkane pory zdjęcia - there you go:


czocher mózg - 404 not found
herbatniki dwa banany krówkowej - polski dla obcokrajowców?
buety milk bielenda nigdzie nie ma - happens

bonusy z Marchew Oszczędniej:
naturalny biust ogromny - ciekawe jaka siła wskazała mój blog, google chyba bawi się w ironię
nie umiem załatwiać spraw urzędowych - załóżmy koło pierdół życiowych 

wtorek, 13 listopada 2012

Shipping - co, jak i po co?

Być może nie wiesz, co kryje się za tajemniczą nazwą w tytule posta. A może wiesz i czytasz to, bo zaciekawiło cię i żądasz pikantnych szczegółów.
Do napisania posta zainspirowała mnie czarna (a raczej tęczowo-brokatowa) otchłań, widniejąca w sieci pod nazwą tumblr oraz filmik poniżej (jeśli ten temat to dla ciebie nowość, przygotuj się na dziwactwa. jeśli jesteś ekspertem, nie czytaj, bo to oczywista oczywistość i masło maślane).


Myślę, że Dan (który jest częstym gościem w moim leniwym i stroniącym od nauki życiu) wyjaśnił to zagadnienie w miarę przejrzyście.
Podczas mojej krótkiej (i lamerskiej do tej pory) przygody z różnymi fandomami (historia na kolejną notkę) zaobserwowałam tyle wariantów tego zjawiska, ile dana osoba mogła sobie wymyślić.
Najpopularniejszy i najczęściej występujący rodzaj to ten, który jestem w stanie zrozumieć - kiedy pragniesz, by dwójka postaci wylądowała razem w łóżku. Albo niekoniecznie w łóżku. Pamiętam czasy, kiedy małe dziewczynki były niewinne i zadowalał je jedynie filmowy buziak w policzek, wywołujący niezmierne podniecenie u widzów (widzek?). O ile filmowe/serialowe pary zyskują rzesze "kibiców" (w czasach największej popularności serialu Lost trzeba było opowiedzieć się za parą Jate  lub Skate), tak w internecie aż roi się od nieprawdopodobnych zestawień imion. Pisanie erotycznych opowiadań z Sherlockiem Holmesem i Johnem Watsonem w rolach głównych to już codzienność internetowych wieszczy, zaś w kolejce czekają jeszcze bardziej zaskakujące pary. Wspomniany Sherlock i jego brat Mycroft w kąpieli (wymyślam, nie czytałam :D), Harry Potter i woźny Hogwartu, Filch, przyłapani w niedwuznacznej akcji... Nie natknęłam się natomiast na Kubusia Puchatka, który miałby płomienny romans z Kangurzycą, czy Maleństwem, jednak nie przekopuję ciemnej strony internetu tak zawzięcie jak inni - czekam na info.
Inny typ to snucie fantazji na temat odtwórców ról wyżej wspomnianych (bądź zespołów), śledzenie ich interakcji i interpretowanie zachowań w kontekście własnych domysłów (jedni na serio, inni doskonale odróżniają kolorowy świat fikcji od prawdziwego życia). Młody chłopak pozuje do zdjęcia trzymając kolegę za ramię? To doskonały zalążek nowego opowiadania! O ile parowanie postaci fikcyjnych może przyprawić o zgagę co najwyżej scenarzystów (czy też bardziej wrażliwych internautów), tak cała zabawa w przypadku prawdziwych ludzi wydaje się nieco... osobliwa. Wstawiony powyżej Dan, książę i władca internetów, w umysłach części swych fanek nieustannie odbywa stosunki płciowe ze swym równie metroseksualnym współlokatorem Philem. Podziwiam chłopaków za dystans do siebie, ale odnoszę wrażenie, że mają już dość ciągłej ekscytacji pt. "OMG PHAN (Phil+Dan) IS REAL!!! OMG, I MEAN, HE LOOKED AT HIM!". No cóż, ludzie nieupośledzeni społecznie zazwyczaj tak mają, że patrzą na swojego rozmówcę... :P Pomimo tego, że nie jara mnie fikcyjne swatanie dwójki obcych ludzi (w dodatku przyjaciół - to dziwne, nie sądzicie?), nie przeszkadza mi to. Chyba, że mam przesyt i ktoś jest niezwykle upierdliwy w swoich fantazjach i dzieleniu się nimi ze światem.
Mniej popularny, ale wart zamieszczenia w notce jest wariant parowania znanej sobie osoby z "kimś". To trochę jak snucie dziwnych rozmyślań na temat siebie w połączeniu z kimś znanym, z tą różnicą, że "szczęściarą" jest koleżanka, która tak fajnie wyglądałaby w parze z Ridgem Forresterem. Zdarzyło mi się popełnić kilka friendfików.
Nie patrzcie na mnie. Była to czysta satyra i rozrywka na właściwym, zrozumiałym tylko nam poziomie.
Pozdrawiam koleżanki i ich fikcyjnych mężów skoczków i superbohaterów, rozrywających wrota między czasem i przestrzenią.
Ostatni typ, który przychodzi mi do głowy, to ten, w którym głowni zainteresowani to dwójka ludzi z "prawdziwego" świata. Ten wariant nie jest jednak domeną młodych (łe, nuda. Kto interesuje się perypetiami miłosnymi pani z mięsnego?). Proponuję wam obserwację tego rodzaju shipperów w środowisku naturalnym. Potrzebna wam tylko dwójka dorosłych ludzi stanu wolnego oraz imieniny przykładowej cioci Jadzi...
Konfiguracji w tym temacie jest wiele. Wystarczy porozmieszczać zainteresowanych na wierzchołkach odpowiedniej figury i pociągnąć odpowiednią ilość przekątnych. Jest wzór na ich maksymalną ilość, ale jestem leniwym debilem, który od niemal dwóch lat matematyki używa tylko do składania papieru toaletowego określoną ilość razy, ponadto nie jest to na tyle istotne, by googlować. Przyszły literacie/literatko! Jeśli zastanawiasz się, kogo jeszcze nie uwikłałeś/aś w miłosną intrygę w swym MS Word, ogarnij matematykę.

A propos młodocianych literatów-shipperów, być może otuchy w tym, co robicie doda wam fakt, iż popularna ostatnimi czasy porno powieść "Pięćdziesiąt twarzy Greya" to nic innego jak fanfiction sagi Zmierzch, osadzone w nieco innych realiach i ze zmienionymi imionami postaci, oczywiście ;)

wtorek, 6 listopada 2012

Wzloty i upadki, burzliwy związek, fatalna namiętność, toksyczna druga strona.

Będzie długo.
Rok temu weszłam w nowy związek.
Wiadomo co temu towarzyszy. Ekscytacja, nowe sytuacje, dostrzeganie samych plusów. Pomimo kpin znajomych, trwałam w układzie, którego inni ludzie by sobie nie wyobrażali. Ogólnie jestem zadowolona, pomijając kilka ekscesów, które w jakimś stopniu utrudniły mi życie.
Pierwszy lekki kryzys zaczął się już w październiku 2011, kiedy zostałam, brzydko mówiąc, wyciulana.
Moja znajomość z PKP Przewozy Regionalne przeżyła pierwszy kryzys.
Objazdy.
Podróż do miasta, w którym studiuję, z jednej godziny zamieniła się w półtorej (półtora?). Wybrane połączenia przebiegały drogą okrężną przez inne miasta, jednak większość polegała na przejechaniu trzech stacji, godzinnej podróży podstawionym autokarem i dalszej jeździe pociągiem, trzy stacje przed celem podróży. A jaśniej? Normalnie, żeby dojechać na zajęcia o 8:00 rano, musiałam wyjechać pociągiem o 6:30. W tamtym czasie, gdy czas podróży się wydłużył, a rozkład tymczasowo zmieniono, musiałam stać na peronie równo o 5:00 rano, przy pizgawie -20.
No tak. Możecie spytać "Jakie -20 w październiku?? Powaliło?". Nie. Objazdy trwały do grudnia, choć początkowo obiecywano, że potrwają dwa tygodnie.

Przeżyliśmy zimę. Wszystko wróciło do normy, a pociągi jeździły punktualnie, co do minuty. Przekonałam się, że sytuacja nie jest tak tragiczna, jak większość ludzi uważa.
 Wraz z przełomem stycznia/lutego nadeszła sesja. Nie będę się rozwodzić na temat mojego życiowego szczęścia lub jego braku, jednak coś mnie tknęło i na jeden z ważniejszych egzaminów postanowiłam pojechać godzinę wcześniej niż planowałam.
Pociąg spóźnił się 40 minut. Nie wiem, czy cieszyć się z tego, że pomyślałam o wcześniejszym pociągu, czy walić łbem w ścianę niczym Zgredek.
PKP jakby wiedziało, że skopało sprawę i aż do czerwca nie podpadło niczym (raz tylko w czasie Euro i ogólnego zamieszania ze zmianą rozkładu pociąg nie przyjechał w ogóle, jednak wolną godzinę spędziłam w miłym towarzystwie i nie narzekam ;))

Wraz z nadejściem jesieni nie przewidywałam większych utrudnień. Objazdy się zdarzyły, wydawałoby się, że kilka dni nie utrudni sprawy, jednak już pierwszego dnia nie załapałam się na podstawiony autokar do domu. Spółka PR nie przewidziała, że w godzinach szczytu pociąg przyjmuje i wydala z siebie ogromne ilości pasażerów. W rezultacie podstawiono dwa autokary. Na (zaawansowane) kilkadziesiąt osób. Ścisk, smród, zagrożenie na drodze. Wysiadłam i nasmarowałam skargę. To fascynujące, jak różne sytuacje wpływają na człowieka. Lubię to. Lubię zamieniać się w moherbiczę, smarującą donosy i skargi. Nawet ładnie ubrałam to w słowa. Nie wiedziałam nawet, że mój polski jest na tak wysokim poziomie. Mama była dumna.
W mojej wyobraźni sekretarka PR jawiła się jednak jako opasła pani pod sześćdziesiątkę, która na klawiaturze pisze dwoma palcami, dokumenty wypisuje w paincie, a na jej pulpicie jawi się skrót do internet explorera, "żeby były internety". Nie oczekiwałam na odpowiedź.
Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy dostałam maila...
"Szanowna Pani
*moje imię i nazwisko, e-mail*
W związku z pani przejazdem pociągiem REGIO *blablabla* Zakład Przewozów Regionalnych informuje, że w związku z otrzymanymi sygnałami dotyczącymi przepełnionych autobusów komunikacji zastępczej na odcinku XYZ podjęto decyzję o uruchomieniu od dnia ... trzech autobusów za ww. pociąg
*blablabla, coś o stronie internetowej*
Za wszystkie utrudnienia uprzejmie przepraszamy
*pieczątka i podpis (lol)*"
Doktor miał racje. I'm brilliant and I can change the world. No i wiecie. Faith in Przewozy Regionalne restored, sranie w banię, takie kwiatki.

Nigdy nie przeszkadzała mi podróż złomem. Do dzisiaj.
Gdzieś w 1/3 trasy przebudziłam się z zasłużonego, porannego snu. Coś śmierdziało i jakimś cudem nie byłam to ja.
POCIĄG SIĘ STACZAŁ.
*spoiler: przeżyłam, kto by pomyślał!*
Nie jakoś gwałtownie. co kilkadziesiąt metrów maszyniście udało się zahamować, po czym pojazd ponownie zjeżdżał z górki. Wysłałam pożegnalnego smsa do Człowieka Skurwiela (jest pierwsza w kontaktach, a w ostatnich chwilach życia nie ma czasu na kopanie w książce adresowej. Poza tym ją lubię i wiedziałam, że mogłam dostarczyć jej tym wyśmienitej rozrywki). Mieliśmy opóźnienie i w myślach obliczałam czas, do przyjazdu kolejnego pociągu, który mógł się z nami zderzyć (wiem, że konduktorzy mają swoje tajne urządzenia do komunikacji, ale tak było bardziej dramatycznie, hamerykańsko i w ogóle sensacja). Spocony maszynista nerwowo biegał z jednego końca pociągu na drugi, ignorując zdumionych pasażerów. Konduktor schował się w swoim przedziale. Nerwową atmosferę podkręcała książka, którą zaczęłam czytać, aby mieć co robić. Jednej z bohaterek odeszły wody i zaczęła rodzić. W supermarkecie.

W pewnym momencie pociąg już nie hamował...

...ponieważ powolutku toczył się w kierunku poprzedniej stacji. Wówczas konduktor wyszedł ze swej nory ze słowami "Proszę państwa, mamy awarię". You don't say! Od wyjazdu z mojej miejscowości minęła godzina, czyli planowo miałam już być u celu. Tymczasem nadal tkwiłam na stacji oddalonej o 15 minut od domu. Powiedziano nam, że musimy czekać kolejne pół godziny na następny pociąg, który nas popchnie.
"How about no", pomyślałam i wyskoczyłam z maszyny zagłady na zimny peron. Na pociąg powrotny poczekałam jakieś pół godziny. Przy okazji coś strzyknęło mi w kręgosłupie. W końcu, po zmarnowaniu trzech godzin byłam w domu.
Nie wiem, czy popieprzony pociąg dojechał do celu, ale nie mówili o nim w wiadomościach, więc spoczko.

Wszystko wskazuje na to, że mój związek z PR niedługo się skończy. Wspomniana spółka zostaje wyparta przez inną, posiadającą bardziej nowoczesne pociągi, którymi zachwycam się od dłuższego czasu. Obawiam się jednak, że to nie koniec przygód - w moich okolicach lubią wysypywać węgiel na tory :)