sobota, 6 października 2012

Jesień

Jesień. Podziwiam świat wokół mnie i na nowo poznaję miejskie życie. Umiarkowanie ciepłe dni umożliwiają mi jako-taką egzystencję za dnia. Widzę ludzi, jeszcze lekko ubranych, stojących w kolejce przed jedną z jedzeniowych budek w dużym mieście. Dziwne. Kilka miesięcy temu ta sama czerwona budka, oferująca kanapki, kebaby, zapiekanki, drożdżówki i inne dobroci nie cieszyła się zainteresowaniem. Wtapiała się w otoczenie poPRL-owskich budynków, niczym dekoracja, ozdobiona znudzonym sprzedawcą w środku. Dziś, przemalowana w odcienie bieli i zieleni zaprasza napisem "SANDWICH BAR" lokalnych "byznezmenów" w koszulach i krawatach. Przy uszach komórki, poruszane są sprawy "byznesowe", umawiane "lancze". Pan z teczką w ręce właśnie informuje kogoś, że "stoi przed sendłyć bałem". Tak wiele i tak niewiele. Ach, konsumenci. Nachodzi mnie refleksja, że właściciel budki może być absolwentem psychologii. Czeka mnie świetlana przyszłość.

Obserwuję pożółkłe liście drzew za oknami wydziałowych sal, mijam te same drzewa w drodze na dworzec, słucham zwierzeń obcych ludzi. Dlaczego?
Być może postawą ciała, ruchem, czy mimiką podświadomie zdradzam powolne przyjmowanie przyszłej roli i zachęcam do kontaktu. Lol, nope. Zdradza mnie pozornie niewidzialny tatuaż z danymi na czole. Widoczny jedynie dla osób w wieku okołoemerytalnym i wyżej. Młodsze pokolenia w wyniku ewolucji nabywają pewnego rodzaju daltonizmu i dostrzegają jedynie barwy, które da się zapisać w RGB.
Przebojowa Maryśka w czerwieni, bratnia dusza Elżbiety Jaworowicz, opowiada mi o chęci powtórzenia życia i zamiany farmacji na dziennikarstwo. "Ale bym ich opisywała! Ja to bardzo do ludzi jestem. A pani studiuje, prawda? Można wiedzieć co?". Maryśka to zakamuflowany agent CBŚ, najlepszy w swym fachu. Powoli i starannie wydobywa ze mnie z pozoru nieistotne informacje.
Jesienny las w barwach złota tak pięknie wygląda z okna pociągu.

Wieczory zdobywają mnie na nowo. Deszcz jest przyjemny, gdy zakopuję się w mojej ciepłej jaskini. Odrzucam na bok przeczytane strony podręcznika i zastanawiam się, jakim cudem ciekawy materiał może zostać opisany w tak zniechęcający sposób.
Nie dzisiaj. Oddaję się herbacianym przyjemnościom (śliwka i cynamon). Gościnny udział papieru i nożyczek.
Pif paf! Exterminate!

Poranek, przed świtem. Jeden z minusów jesieni. Nie widzę przestrzeni wokół siebie, a nagle zapalone światło wyzwala "mdfkhsrghw" z głębi gardła. Przyjechali. Nie ma czasu do stracenia. Powolnie wciągam na tyłek znoszone dżinsy i usiłuję przypomnieć sobie, jak włączyć mózg.
Kilka godzin i kilkadziesiąt kilometrów później podążam za wesołą gromadką, dzierżąc podany mi do ręki nóż. Dziwi mnie to, jak bardzo pogarsza się wzrok wesołej gromadki w wieku produkcyjnym. Nikt nie widzi, nikt nie wie, co przeoczył. Nikt nie spodziewa się, że zaraz użyję noża.
Nie stawia oporu. Stoi cicho, czekając na mój ruch.
Zdobywam pierwszego prawdziwka.





Jesień.

8 komentarzy:

  1. uwielbiam jesień, złote liście, zapach grzybów i lasu po deszczu, mimo to wpadłam chyba w chandrę podczas czytania.
    rusz tyłek i biegnij podbijać świat!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jaka chandra?? jesień jest piękna! może z wyjątkiem ulew, gdy muszę wyjść z domu :P

      Usuń
    2. jesień ssie.
      *depresyjny czocher*

      Usuń
  2. te grzybki jak wyglądały? bo czytam, czytam i się niepokoję ;>

    btw jaką funkcję spełnia ta budka telefoniczna? (bo o co chodzi, wiem ;>)

    OdpowiedzUsuń